Jest specjalne prawo dotyczące wolnego dostępu do przyrody – po norwesku „Allemannsretten”, czyli „prawo wszystkich ludzi”.
Zgodnie z nim każdy ma prawo rozbić się nawet na prywatnej posesji, pod warunkiem, że zrobi to co najmniej 150 m od zabudowań. W praktyce warto się zapowiedzieć gospodarzowi i nie wypada nocować za długo, najlepiej przez jedną noc. Wtedy można się zatrzymać i bliżej.
Studia są w 70 proc. praktyczne. A i teoria jest bardzo praktyczna, zbudowana raczej na doświadczeniu niż na badaniach naukowych. Nauczycielami są ludzie, którzy żyją tak, jak się żyło dawniej. Jeśli uczą żeglowania, to znaczy, że żeglują przez całe życie i wiedzą, jak „czytać” morze.
Są zajęcia z zachowywania się na szlaku, w różnych sytuacjach, w tym w górach, na wodzie, na lodzie, z tzw. bytowania, czyli radzenia sobie w dziczy. Studenci uczą się każdej możliwej aktywności na powietrzu i nie mogą przy tym używać silników spalinowych.
Ta aktywność musi dotyczyć nie eksploatacji przyrody, w której Norwegowie też się specjalizują, ale jej eksploracji.
To jest różnica dzieląca nordyckie „Friluftsliv” i anglosaskie „outdoor life”.
Chodzi o to, żeby wiedzieć, jak się zachować w pełnym wachlarzu sytuacji, które mogą się nam przytrafić na szlaku, w tym niebezpiecznych – kiedy np. już po ukończeniu studiów będziemy prowadzić ludzi w teren.
Więcej na https://wyborcza.pl/TylkoZdrowie/7,137474,28970357,friluftsliv-w-norwegii-zrobisz-magisterium-z-zycia-na-wolnym.html